Thursday, June 3, 2010

sundatatdevildirt.blogspot.com



BLACK REBEL MOTORCYCLE CLUB AND SPINDRIFT, 23 MAJA, WARSZAWA, STODOŁA

by nutmeg

I stało się: po raz czwarty zobaczyłam Black Rebel Motorcycle Club na żywo, ale wreszcie w Polsce i wreszcie w Warszawie.
Ale zanim do tego doszło czekał nas jeszcze wywiad ze Spindrift oraz ich występ na żywo. Zagrali w dość okrojonym, czteroosobowym składzie. Okrojonym - bo zazwyczaj grają w sześć, siedem osób, a z ich pierwotnego line-upu pozostali tylko Kirpatrick Thomas oraz Henry Evans. W żaden sposób nie zaszkodziło to jednak ich muzyce. Już od pierwszych sekund "Red Reflection" zostaliśmy zabrani w psychodeliczną podróż po Dzikim Zachodzie. Był to zresztą jedyny utwór naprawdę "śpiewany", pozostałym towarzyszyły jedynie szamańskie okrzyki. Trochę nam brakowało innych perełek z "Songs from the Ancient Age", co zresztą dało się usłyszeć, bo to my skandowaliśmy "Crucify!" między kolejnymi utworami. W końcu Kirpatrick odpowiedział nam ze sceny, że doskonale słyszy, co krzyczymy, ale dawno nie grali "Crucify" - obiecał, że zrobią to następnym razem. Mamy nadzieję, że dotrzymają słowa!

No, i nadszedł czas na Black Rebeli. Jakiś czas temu, gdy relacjonowaliśmy ich koncert w Berlinie, wyraziliśmy nadzieję, że utrzymają świetną formę do koncertu w Warszawie. I oczywiście im się to udało. Znów zagrali megaenergetyczny, prawie dwugodzinny koncert. Zero oszczędzania się i hektolitry potu wylane na scenę. Ale u nich to przecież norma.
Ucieszyły mnie drobne zmiany w setliście - dobrze, że nie powtarzają w kółko tego samego na całej trasie. Wśród tych zmian znalazły się m.in. "Half State" (bezbłędne wykonanie!) oraz zagrane podczas bisu "Took out a Loan". Choć zdecydowanym highlightem wieczoru okazał się moment, gdy Robert Levon Been wziął do ręki akustyczną gitarę. Usiadł wtedy na odsłuchu, tuż przy samej krawędzi sceny i zapytał nieśmiało: "So, what song do you want to hear?". Większość osób zaczęła krzyczeć "Mercy", pozostali - "Weight of the World". Po chwili namysłu i konsternacji, Robert zadecydował: "Weight of the World". I była to najpiękniejsza wersja tego utworu jaką kiedykolwiek słyszałam, pełna emocji, zagrana trochę niepewnie ale w maksymalnym skupieniu. Życzę sobie więcej tego typu chwil na koncertach!
Oczywiście, nie muszę wspominać po raz n-ty, że jak zwykle świetnie wypadły typowe "killery" koncertowe. "Berlin", "Six Barrel Shotgun", "Whatever Happened" czy "Spread Your Love" zawsze podrywają całą publiczność do skakania. Tym razem nie było inaczej, bo BRMC, wszyscy troje, po raz kolejny pokazali wielką klasę. Udowodnili, że prawdziwy rock'n'roll żyje i ma się dobrze. I że wszyscy, którzy "oddali swoje serce prostemu akordowi, a swoją duszę nowej religii", mają rację. A wszystkich niedowiarków należy bezzwłocznie wysłać na ich najbliższy koncert!

Setlista:
war machine
mama
red eyes
tattoo
love burns
ain't no easy way
aya
berlin
weapon
annabel
bad blood
punk song

acoustic (czyli wywołany weight of the world)
half-state
shuffle
conscience
6 barrel
spread

stop
loan
shadow's
open invitation


...i Robert Levon Been wykonujący "Weight of the World"

Zdjęcia: alex-pl (dziękujemy za udostępnienie!)

0 comments: