Thursday, June 3, 2010

23/05/10 Warszawa@Stodola

will be in polish mostly to celebrate that great time for the second time BRMC in MY HOME COUNTRY !
tooo bad i couldn't seen them there...but waiting for Dublin show in december !


by godfather ---

 

MIŁOŚĆ ROZSIANA W STOLICY

Dla mnie tego koncertu, a w konsekwencji tego tekstu, nie byłoby, gdyby nie menager Black Rebel Motorcycle Club, Grant Gelt. Przyznał mi i mojemu dzielnemu towarzyszowi podróży, photo passy (zdjęcia już wkrótce!) i możliwość przeprowadzenia wywiadu, mimo potwornego spóźnienia wywołanego awarią auta. Ale udało się: weszliśmy do klubu, wywiad został przeprowadzony, zaś na pierwsze trzy piosenki zostaliśmy wpuszczeni do przestrzeni między sceną a publicznością, by porobić zdjęcia.
23 maja na deskach sceny w warszawskiej Stodole zaprezentowała się kalifornijska formacja Black Rebel Motorcycle Club.

To już drugi koncert BRMC w naszym kraju, pierwszy miał miejsce niespełna rok temu na festiwalu MTv Dźwiga Muzę. Teraz przyjechali na klubowy występ promujący ich piąty album, „Beat The Devil’s Tattoo”. Warszawska Stodoła w żadnym wypadku nie pękała w szwach, jednak zebrana publiczność (później dowiedziałem się, że rozeszło się 700 biletów) zapewniła koncertowi wspaniałą oprawę.

            Supportem był amerykański zespół Spindrift, który nie podzielił losu 70% wszystkich supportów świata i panowie zostali przyjęci bardzo ciepło. Ale to nie na nich czekano. Peter Hayes, Robert Levon Been i Leah Shapiro wyszli na scenie chwilę po godzinie 21.00, przywitali machnięciem ręki zebranych i po rzuceniu „Good evening!” w naszą stronę, zaczęli. „War Machine” z nowej płyty to najbardziej zbasowany, przesterowany kawałek, jaki słyszałem przez ostatnie pięć lat. Zaraz po tym dźwiękowym walcu następny utwór oparty na gitarze basowej Beena – „Mama Taught Me Better”, który, jak on sami wyjawił mi dwie godziny wcześniej, ma szansę zostać singlem. „Red Eyes And Tears” z debiutu ze wspaniałą, rozbudowaną końcówką zakończył nasze radosne fotografowane i po nim panowie z ochrony kazali nam się wynosić.

            Koncerty tych najbardziej ulubionych zespołów zawsze przynoszą problem – co robić? Szaleć pod sceną, tańcząc i krzycząc, czy może stanąć z boku i napawać się muzyką? W niedzielę postawiłem na to drugie połączone z wyśpiewywaniem tekstów, zresztą mógłbym drzeć się z całych sił, a i tak nie usłyszałbym własnego głosu. „Beat The Devil’s Tattoo” rozpoczął festiwal singlowych kawałków – wybrzmiały „Love Burns”, „Ain’t No Easy Way”, „Berlin”, „Weapon Of Choice” i na koniec świetnie zagrany, głośny do granic możliwości „Whatever Happened To My Rock’N’Roll”. Po nim zespół po raz pierwszy tego wieczora zszedł ze sceny. 

            Z ciemności wyłonił się Been z gitarą akustyczną w ręku, po krótkiej walce ze statywem ustawił mikrofon na odpowiedniej wysokości, usiadł na odsłuchu i zapytał „to co chcecie usłyszeć?”. Większość wyprosiła „Weight Of The World”, jedną z największych pereł z trzeciej płyty grupy, „Howl”. Niestety, wykonane solowo nie miało już tej mocy co na płycie. Ale po tym utworze nastąpił punkt kulminacyjny wieczoru – wielkie wykonanie dziesięciominutowej, wielowątkowej piosenki kończącej ostatnią płytę, czyli „Half State”. W tym momencie koncert mógłby się dla mnie skończyć, a byliśmy dopiero chwilę za połową setu.

            Po „Shuffle Your Feet” wpisującym się gdzieś w rejony country i western, nastąpiła seria utworów, która ogłuszyła wszystkich na sali. Nie wierzę w to, że po zagraniu „Conscience Killer”, „Six Barrel Shotgun”, Spread Your Love” i „Stop” choć jedna osoba wyszła z sali bez ubytku na słuchy. Na koniec przyszło ukojenie, drugi punkt kulminacyjny. Już bez Shapiro, która zeszła ze sceny, Hayes i Been odegrali utwór wieńczący „Howl”, „Open Invitation”. Mocno przearanżowana, zaśpiewana na głosy, lekko psychodeliczna wersja tej piosenki pożegnała zebranych w Stodole.

             Największe brawa należą się publiczności, która krzyczała, klaskała, tupała, skandowała, słowem robiła wszystko, by pokazać zespołowi, jak mile są widziani. Black Rebel Motorcycle Club stanęli na wysokości zdania: dwugodzinny set odegrali z pełnym zaangażowaniem i wyraźnie cieszyli się reakcjami ludzi. Mi osobiście przeszkadzało tylko dość miałkie wykonanie „Bad Blood” i zagrane troszkę poniżej oczekiwań, wspomniane „Weight Of The World”. Wszystko inne było wspaniałe i wielkie. Dla takich koncertów warto jechać na drugi koniec Polski, czy nawet na drugi koniec świata. Na szczęście, jak obiecywali, nie będziemy musieli się fatygować za granicę, by ich jeszcze zobaczyć na żywo.


Wywiadu z wokalistą i basistą grupy Black Rebel Motorcycle Club, Robertem Levonem Beenem możecie posłuchać już w audycji Rock Nocą w Akademickim Radiu Index na 96fm w najbliższy piątek o godzinie 22.00!
           

0 comments: