Friday, June 4, 2010

another Berlin show review

this time from sundayatdevildirt.blogspot.com


Berlin, pt. 1:
BLACK REBEL MOTORCYCLE CLUB & ZAZA, ASTRA

To był nasz pierwszy wspólny wyjazd za granicę – zmotywowały nas do niego koncerty Black Rebel Motorcycle Club z Zazą oraz Brian Jonestown Massacre. Zresztą, od dawna sobie obiecywaliśmy, że jak tylko BJM pojawią się w Europie, to będziemy musieli tam pojechać. I tak zrobiliśmy.

Ale od początku – 4 maja o 17 mieliśmy spotkać się z Zazą w klubie przed ich próbą. Niestety, z powodu ogólnego opóźnienia musieliśmy przełożyć wywiad na „po koncercie”. Do klubu jednak i tak dotarliśmy wcześniej z nadzieją, że uda nam się spotkać zespół i dać im prezent (trochę przerażała nas wizja stania podczas koncertu z rejestratorem w jednej ręce i butelką wódki w drugiej). Pod klubem Astra spotkała nas miła niespodzianka - przybyliśmy akurat w czasie, żeby zobaczyć Roberta i Petera z BRMC zanim wsiedli do taksówki. Podeszliśmy, przywitaliśmy się, Robert jak zwykle uśmiechał się i nie wiedział o co chodzi, a Peter poprosił o ogień. Potem musieliśmy trochę pomarznąć w zadziwiająco kulturalnej kolejce przed wejściem do klubu (pogoda była średnio sprzyjająca). Gdy już otworzyli drzwi, Jennifer i Danny wyszli po nas i zgarnęli do środka. Umówiliśmy się, że przeprowadzimy wywiad w ciągu kilkunastu pierwszych minut koncertu BRMC.



Sam klub wielkością przypominał warszawską Progresję, ale na tym podobieństwa się kończą. Zdziwiło nas, że za toalety trzeba płacić (tak, tak, byli tam babcia i dziadek klozetowi), ale jak się potem przekonaliśmy, w Berlinie to jest norma. Tak samo jak dawanie żetonów za kaucję do zakupionego alkoholu. No cóż, co kraj to obyczaj. Równie mocno zdziwiło nas to, że koncert Zazy zaczął się jakieś pół godziny po otwarciu klubu – wiadomo, że w Warszawie wszystkie koncerty zaczynają się z opóźnieniem (z wyjątkiem tych w Proximie, gdzie od koncertu ważniejsza jest dyskoteka).

Już od pierwszych uderzeń Dru w bębny wiedziałam, że uczestniczę w czymś wielkim. Miałam rację, pisząc niecały tydzień temu, że Zaza sprawdzi się w ciemnym tłocznym klubie. Na żywo ich muzyka jest chyba jeszcze bardziej mroczna i seksowna. Bardzo miłym zaskoczeniem było to, że Jennifer śpiewała razem z Dannym – miejmy nadzieję, że na albumie, nad którym obecnie pracują, usłyszymy również jej wokal. O ile się nie mylę, zagrali w sumie 7 kawałków, w tym „Sooner or Later” (na sam początek), „Arms Length” (wersja zbliżona do tej z KEXP Session) oraz „Faith in the Faithless” (na pożegnanie). Ten ostatni utwór szczególnie mnie ucieszył, bo jeszcze kilkanaście dni wcześniej na Facebooku Zazy można było przeczytać:
Trying to work out a way to play "Faith In The Faithless" for tour - hard since it is basically just a song that uses manipulated loops of all the other tracks on the EP. Looper pedals can only do so much...

Jak widać, Jenny i Danny umieją sobie ze wszystkim poradzić. Oprócz utworów z EP-ki „Cameo” mogliśmy usłyszeć 3 kawałki zapowiadające nadchodzący album – już wiemy na pewno, że jest na co czekać!



Po koncercie udało nam się wreszcie porozmawiać z Jennifer i Dannym, a całej naszej rozmowie towarzyszyły dźwięki piosenek BRMC. Dowiedzieliśmy się wielu interesujących rzeczy: co oznacza nazwa zespołu, skąd znają się z The Black Ryder, czemu Jennifer lubi słuchać Justina Timberlake’a i co oboje lubią robić w Disneylandzie. Na razie nie ujawnimy szczegółów – musicie poczekać aż udostępnimy wywiad!



Z backstage’u wyszliśmy akurat gdy BRMC grali „Aya”. Na dobre miejsca nie było już co liczyć, dlatego ustawiliśmy się gdzieś z tyłu. Na początku nie mogłam przeboleć, że tak mało widzę i że Niemcy dookoła mnie wciąż gadają (oni są naprawdę zepsuci!), ale Robert i Peter szybko przypomnieli mi za co właściwie ich kocham - oni przywracają mi wiarę w prawdziwego rock’n’rolla! „Whatever Happened…”, „Spread Your Love” oraz „Six Barrel Shotgun” za każdym razem są w stanie mnie poderwać z podłogi i dać niespożyte pokłady energii. Utwory z nowej płyty również wypadły świetnie – to co się działo pod koniec „Conscience Killer” czy „Shadow’s Keeper” wbijało w ziemię, tak dla odmiany. Jak ktoś po koncercie 23 maja w Stodole będzie śmiał nadal twierdzić, że „Beat the Devil’s Tattoo” jest słabym albumem, to obiecuję oficjalnie mu przywalić w zęby! Wyjątkowym momentem było też „Awake” – zagrane specjalnie dla Jennifer. Podczas wywiadu powiedziała nam, że to jej ulubiona piosenka i że jak ją zagrają, to ona wybiegnie na scenę. I tak też zrobiła. Na sam koniec Peter i Robert wspólnie odśpiewali „Open Invitation” – zawsze chciałam to usłyszeć na żywo, wyszło im naprawdę pięknie! Żałuję tylko, że nie spóźniliśmy się na „Beat the Devil’s Tattoo” – mam nadzieję, że nadrobimy to w Warszawie.

Całość trwała chyba z dwie godziny i całemu zespołowi należą się ogromne brawa za formę - podobno grają takie sety codziennie i na każdym koncercie dają z siebie wszystko. Berliński występ zdecydowanie zaostrzył nam apetyt na koncert w Stodole! I jeszcze jedno: wszystkim, którzy się tam wybierają, radzimy wziąć więcej pieniążków ze sobą. BRMC mają tym razem naprawdę fajny merch, szczególnie w koszulkach można przebierać. Polecamy!

Niestety po koncercie musieliśmy szybko uciekać – czekała nas jeszcze przeprawa na drugi koniec Berlina. Ale z pełną satysfakcją wypiliśmy piwo w S-bahnie – tak, tam MOŻNA pić na ulicy. Szkoda tylko, że najprawdopodobniej ominął nas akustyczny minigig Roberta przed klubem. Trudno, nie można mieć wszystkiego!

UPDATE: Profesjonalne zdjęcia z obu koncertów można znaleźć odpowiednio TU i TU.

0 comments: